poniedziałek, 28 listopada 2016

Wino i konfitura z pomidorów, czyli dlaczego wozimy tyle szkła.

Jechaliśmy trasą między San Juan a Mendoza. Ruta National 40, to bardzo długa i widokowa  trasa z północy na południa Argentyny, tam gdzie jechaliśmy znaki pokazywały 3,5 tysięczny kilometr. Na początku była dwupasmowa i jechało się przyjemnie-samochody z daleka nas omijały, później się trochę popsuła i zaczęły nas irytować próbujące nas rozjechać tiry i autobusy. Mieliśmy do przejechania 160km, podzieliliśmy to na dwa dni. W oddali było widać ośnieżone szczyty Andów, a bliżej nas przez połowę drogi ciągnęły się winnice i pola, raz na jakiś czas domy a przez drugą połowę były pustkowia.
Z San Juan wyjechaliśmy dosyć późno bo ok 11, bo jeszcze zakupy, bo jeszcze informacja turystyczna, jeszcze coś tam... a poza tym był upał.
Pierwszy przystanek zrobiliśmy po ok 10 km, na trasie Ruta del Vino - szlaku winnic, które można zwiedzać. Trafiliśmy do małej rodzinnej Champanerii... ach jaki był tam za zapach! Pani opowiedziała nam o rodzinnej produkcji wina i zaczarowała nas mrożonym trunkiem z winogron z bomblerkami. Panował tam niesamowity klimat. Na całą butelkę się nie skusiliśmy, ale dżem z lokalnych bio-eko-pomidorów spod winorośli pojechał z nami. W międzyczasie pogoda zmieniła się dramatycznie, zaczął padać deszcz, ale nie daleko było do oliwiarni, którą postanowiliśmy odwiedzić. Musieliśmy przejechać 3km, a złapała nas wichura i ulewa, więc mieliśmy szczęście że było blisko.













 Oliwiarnia była mniej klimatyczna, bardziej przypominała zakład produkcyjny i to jeszcze podupadający, ponieważ prawie nic się tam nie działo. Na razie oliwki rosną na drzewach, sezon zacznie się za jakieś 4 miesiące i wtedy produkcja ruszy na dobre. Dowiedzieliśmy się jak się produkuje się oliwę z oliwek i postanowiliśmy kupić trochę. Pani prosto z ogromnej cysterny przez mały kranik nalała dla nas porcje, okleiła nalepkami i dołączyła jeszcze malutką oliwę. Tym sposobem w sumie zostaliśmy posiadaczami 3 butelek oliwy z oliwek. Cieszymy się z każdej z nich, bo smarujemy nimi kromki zamiast masłem. Przynajmniej się nie roztapia.

 Później odwiedziliśmy mały sklepik z lokalnymi produktami, tam do sakw wpadł nam miód, bo od jakiegoś czasu mieliśmy ochotę mieć miód. A że jest pyszny to nam pasuje. Pogoda się poprawiła, wyszło słońce, o deszczu już nikt nie pamiętał i mogliśmy kontynuować spokojnie jazdę rowerem.
Następnego dnia z rana zaatakowały nas przydrożne stragany z przetworami. Wyglądały jak schowek na konfitury u mamy, były takie kolorowe. Skusiliśmy się na paste z oliwek i butelkę wina. Wino otrzymali nasi następni gospodarze z Warmshowers, wypiliśmy je razem i było pyszne, słoik mamy do dziś






Oto historia jak zostaliśmy posiadaczami 3 oliw z oliwek, dwóch słoików i pudełka z miodem. Cieszymy się  tych łupów bo są pyszne, ale musimy to zjeść, bo za parę dni przekraczamy granice z Chile, a tam nie wolno wwozić świeżego jedzenia, a poza tym jest 2400m podjazdu i może być ciężko.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz