wtorek, 1 listopada 2016

Parinacota - 6348 m.n.p.m

Udało się, zdobyliśmy sześciotysięcznik!!!
Parinacota jest to wulkan położony w odległości ok 15 km od wsi Sajama, na granicy z Chile, kiedyś nawet wybuchł, na szczęście nie wczoraj.
W bazie pod górą na wysokości 5129 m.n.p.m jest refugio, niestety byliśmy poza sezonem i było już zamknięte. Nie ma też tam żadnego źródła wody, jak to często bywa w przypadku wulkanów. My zdecydowaliśmy się w jedną stronę jechać jeepem, a wracać do wsi piechotą, w ramach rehabilitacji budżetu (przejazd w jedną stronę to ok 200zł, co na 4 osoby nie wychodzi tak źle). Gdy wyjeżdżaliśmy z wioski padał deszcz, zaraz po tym jak robiliśmy namiot zasypał go śnieg... Ale prognozy na następny dzień były dobre i sprawdziły się!
Parinacota nie posiada trudności technicznych, od zdobywców wymaga jedynie aklimatyzacji i jako takiej kondycji. Wydawało nam się że aklimatyzacje już zdobyliśmy, spędziliśmy dwie noce na wysokości ok. 5000m.n.p.m. Podchodzi się zakosami, bardzo wyraźnym śladem. Szło nam się dobrze, po osiągnięciu 6000m huralnie stwierdziliśmy, że wszystkich boli nas głowa, zwolniliśmy tępo podchodzenia samoistnie, później były inne atrakcje związane z chorobą wysokościową, tzn. połowa osób wymiotowała. Po drodze mieliśmy okazje zobaczyć penitienty (czyli wielkie pola lodowych iglic, sięgających do pasa albo i wyżej). Na szczęście nasz szlak przechodził obok nich, a nie przez nie, bo przejście przez takie pole jest szalenie męczące i czasochłonne.
Szczyt to wielki, bardzo malowniczy krater, z nieregularnymi kształtami. Zrobił na nas ogromne wrażenie. Siedzieliśmy zadowoleni na brzegu krateru, ciesząc się z sukcesu, gdy Łukasz stwierdził, że to nie koniec bo szczyt jest 30 m wyżej po drugiej stronie krateru. No i musieliśmy jeszcze w brnąć w lodowatym wietrze pół godziny wzdłuż krawędzi... Ale widoki nam to wynagrodziły!
Schodzi się stromym stokiem zbudowanym ze żwiru i pyłu wulkanicznego. Zejście jest bardzo szybkie. Schodzenie przypomina wesołe zbieganie po śniegu. 1200 m w dół można zejść w 1,5 godziny! Właśnie przez łatwość zejścia wulkany zaczynają nam się podobać. Widoki też są jak z innej planety. A zdobywanie takich gór niesie za sobą dużo mniejsze ryzyko niż np Tatry zimową porą. Trzeba tylko dobrze przemyśleć spawę aklimatyzacji i nie spieszyć się.















2 komentarze: