piątek, 25 listopada 2016

Argentyna i 6,4 w skali Richtera!

Po paru dniach błogiego lenistwa, rozpusty i nic nie robienia w Uyuni ruszyliśmy dalej. Pożegnaliśmy się niestety z Justyną i Łukaszem, smutniej nam bez nich :(
Droga do Argentyny autobusem była długa. Zajęła dwie noce, cały dzień i były 4 przesiadki. Skurczyła nasz budżet opłaty za bilety i dodatkowo jedną opłątę za  przewóz rowerów (czego w poprzednich krajach nie było) do tego wyłudzone napiwki dla bagażowych za wrzucanie rowerów do autobusów. Za to wzbogaciła o nas rozmowę z bardzo miłym Argentyńczykiem podruzującym z nami. Na szczęście już nie planujemy jechać autobusami.
Argentyna nas zaskoczyła, przede wszystkim innym powietrzem. Zjechaliśmy z wysokości 3800m.n.p.m do 400, całkowita degradacja. Temperatura jest dużo wyższa niż w Boliwii, a ponoć jest tu dopiero wiosna. W dzień  pod 30 stopni, wieczorami i w nocy koło 20. Latem, w okolicach w których teraz podróżujemy, w La Rioja, San Juan i Mendoza, temperatury regularnie dochodzą do 45 stopni a nawet więcej, nie planujemy tego sprawdzać. Pada tu mało, podobno najwięcej właśnie teraz, na wiosnę, ale dzięki spływającym z Andów strumieniom niosącą cym wodę z topniejących śniegów i lodowców jest tu dużo zieleni, są najsłynniejsze w Argentynie winnice, gaje oliwne, sady, palmy, rosną nawet migdałowce. Poza terenami uprawnymi jest sucha pampa, na której są tylko wielkie kaktusy.
Przeskok cywilizacyjny był duży,  domy przestały przypominać lepiankowe chatki tylko wyglądają jak domy.  Są sklepy, czasami wręcz supermarkety, powoli zamieniamy też liście koki i smakujemy Yerba Mate. Ludzie tutaj są bardzo sympatyczni.

Odwiedziliśmy Dolinie Księżycową z niesamowitymi formacjami skalnymi i jeszcze bardziej niesamowitym wiatrem Zonda, który zatrzymał nas tam na dłużej niż planowaliśmy. Było też tam muzeum z dinozaurami i sklepiki z dobrym winem :) (a dobre wino można tu kupić już za 10 zł, mniej dobre za 5...).
Przydarzyło nam się też coś niesamowitego. Staliśmy w małym sklepie spożywczym i robiliśmy zakupy, było słoneczne popołudnie niedzielne... my zastanawialiśmy się który ser żółty kupić i naglę zatrzęsła się ziemia! Uczucie dziwne, z początku nie wiedzieliśmy co się dzieje, a jak już zrozumieliśmy wybiegliśmy na ulicę. Później dowiedzieliśmy się że było to trzęsienie o sile 6,4 w skali Richtera, ale 150 km od nas. W tym regionie jak najbardziej normalne. Nic w sklepie się nie potłukło, rowery się nie poprzewracały. Aha, i żyjemy...

http://earthquake.usgs.gov/earthquakes/eventpage/us10007az5#executive

Przejechaliśmy już 450 km po Argentynie, wszystko po asfalcie, jedzie się dobrze tylko przeszkadza rzadko zmieniający sie, monotonny krajobraz, przez kilkadziesiąt kilometrów droga może wyglądać tak samo, bez żadnych wsi, zakrętów ani podjazdów. Właściwie to takie jechanie po asfalcie jest dużo mniej zajmujące niż Boliwijskie piachy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz