piątek, 7 października 2016

Rowerami za wikuniami

Pomiędzy Doliną Colca a Jeziorem Titicaca jechaliśmy na rowerach przez 4 dni, przez płaskowyż na którym mieści się rezerwat Salinas y Aguada Blanca, a następnie już asfaltem przez wzgórza i doliny. Zrezygnowaliśmy z 1500 metrowego podjazdu kończącego się na wysokości 4800, bo droga nie wyglądała ciekawie na rower, a kondycja też jeszcze nie ta, zwłaszcza że musielibyśmy mieć duże zapasy jedzenia i wody. Zaczęliśmy więc na samym płaskowyżu. Mieszka tam więcej alpak, lam i wikunii niż ludzi. Widzieliśmy też różne ptaki, między innymi flamingi. Cały teren porastają suche kępy traw i kolczaste krzewinki czyhające na nasze dętki i materace.


Gdzieniegdzie są słonawe jeziora i mokradła. Za dnia jest jakieś 15-20 stopni, ostre słońce i totalny brak cienia ale gdy tylko zajdzie słońce temperatura spada gwałtownie, w nocy jest -2 - 0 stopni. Jedyne co można robić w takiej sytuacji to schować się do śpiwora, a rano czekać aż słońce ogrzeje trochę to mroźne pustkowie.



Drogi są tam różne i zmieniają się szybko. Raz dobrze uklepany szuter zmienił się w luźny żwir zbyt szybko żeby Dagmara się zorientowała i skończyła na ziemi, ale nic się jej nie stało.




 Oprócz wystających kamieni, najgorszy jest właśnie piach, w którym grzęzną rowery i trzeba je przepychać  przez kilkanaście metrów.
Ale jeszcze gorsze są drogi które wg mapy powinny być a ich nie ma, albo te których nie ma na mapie a są.
A już najgorsze są drogi kończące się w jeziorze.

Według mapy, ta droga po prostu przechodzi przez jezioro, ale to chyba podczas innej pory roku. Żeby jechać dalej musieliśmy przepchać rowery przez rzekę i mokradła, a potem szukać objazdów małymi ścieżkami wyjeżdżonymi przez motocykle. W takich warunkach byliśmy w stanie zrobić tylko ok 30km/dziennie, późniejsze statystyki były bardziej optymistyczne.















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz