sobota, 1 października 2016

Dolina Colca

Wylądowaliśmy w rynku Yanque, wysiadamy z autobusu prawie godzinę opóźnionego a na głównym placu zaczepia nas człowiek, przedstawia się i okazuje się że to Rolly- czyli gospodarz naszego hostelu w którym się zatrzymujemy. Postać przemiła. Pokazał nam na horyzoncie dymiący wulkan, niesamowity widok. To Sabancaya, który później się dowiedzieliśmy dymi od 20 lat- a nie z okazji naszego pobytu w Peru. 

    Po lekkim zorganizowaniu naszego pokoju i z pustymi żołądkami jednogłośnie postanawiamy że popołudnie najlepiej spędzimy w wodach termalnych Puji, warto było się tam wybrać, szczególnie że atrakcja po prze negocjowaniu sprawy kosztowała ok 10zł/os. Później Rolly zaprowadził nas do pani Lleni Guanako na jedzenie, Dagmara szła i modliła się żeby tylko w menu nie było lamy ani innej alpaki nie mówiąc o guanako :) Był kurczak, zupa z mleka i jajka która była pyszna.

    Następnego dnia wybraliśmy się na wycieczkę rowerową do Cruz de Condor na początku  Kanionu Colka- czyli najlepszego punktu widokowego w całym Peru. Chcieliśmy obejrzeć kondory nad kanionem. Kondory pojawiają się w godzinach 8 do 10. My wyruszyliśmy o 7, mieliśmy do przejechania 33 km, myśleliśmy że pójdzie łatwo i gładko, szło dopóki nie skończył się asfalt i się nie okazało że 3/4 naszej drogi to szutrówka pokryta kamieniami, a oprócz podjazdu z 3400 na 3800 jest jeszcze mnóstwo pagórków do pokonania. W międzyczasie okazało się że skończyła nam się woda, robiąc przystanek na straganach po drodze pomyśleliśmy tylko żeby zmiąć wszystkie szaliki z wełny alpaki i kupić lody z kaktusa. Kupno wody odłożyliśmy na później. Niestety później się okazało że następne stragany są już pozamykane i do sklepu mamy jakieś 15km, ale pomimo palącego słońca i wysiłku przeżyliśmy. Kondory widzieliśmy w locie nad górami chyba już jak wracały do swojego gniazda i dwa spóźnialskie (jak my) nad kanionem gdy dojechaliśmy około 13, dowód na to że nie warto się czasami śpieszyć. Przynajmniej uniknęliśmy tłumów. Spotkaliśmy tylko peruwiańczyka wspinającego się szlakiem od rzeki który też nie miał ani wody ani jedzenia. Poratowaliśmy go ostatnimi sezamkami z Polski.
Wstęp do Kanionu Colca kosztuje jakieś 80zł/os. Ale jako że byliśmy spóźnieni i jechaliśmy na rowerach, strażnik z budki przy drodze nie pofatygował się żeby nas skasować gdy przejeżdżaliśmy obok.
Wracając doszliśmy do wniosku że widoki po drodze były dużo lepsze niż sam kanion. Chyba tęskniliśmy trochę za zielonymi polami uprawnymi i drzewami bardziej niż za wielką przepaścią skalną.




Następnego dnia skoro świt wybraliśmy się na główny plac w Yanque żeby oglądać lokalne tańce. Pokazy odbywają się każdego dnia między 6:30 a 7:30, są też stoiska z lokalnymi wytworami i alpaki pozujące do zdjęć. Myśleliśmy że jest to spowodowane jakimś cyklem dnia tutaj, skoro o 5:20 ludzie potrafią ogłaszać coś przez megafon. Prawda jest inna, przez Yanque w tych godzinach przewija się masa turystów do kanionu i zawsze wrzucą sola do puszki za obejrzenie tańca czy kupią sweter dla wnuczki z alpaki, Damara też ma już nowy szalik :)


Tego dnia zwiedzaliśmy jeszcze pobliskie ruiny prekolombijskiego miasteczka Uyu Uyu.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz